TRYUMF BIDENA – CZERWONA KARTKA DLA TRUMPA

Na podstawie policzonych do tej pory głosów jasne jest, że 20 stycznia prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie Joe Biden. Zdobył on ponad 5 milionów więcej głosów niż urzędujący prezydent Donald Trump (a przewaga ta będzie rosnąć wraz ze zliczaniem głosów m.in. w Kalifornii i Nowym Jorku), co pozwoliło mu wygrać w stanach zapewniających większość w Kolegium Elektorów. Na ten stosunkowo silny mandat cieniem kładzie się jednak zmniejszenie przez Partię Demokratyczną jej większości w Izbie Reprezentantów oraz niepewne losy Senatu, które rozstrzygną się w styczniu.

Kolejny błąd w sondażach?

W 2016 roku firmy badawcze nie doszacowały poparcia Trumpa wśród białych wyborców z kilku kluczowych stanów. Choć sondaże na poziomie kraju były stosunkowo dokładne, brak uwzględnienia różnicy między białymi wyborcami z wyższym wykształceniem a bez studiów sprawił, że kampania Hillary Clinton oraz media były przekonane, że to ona wygra wybory. W tym roku to miało się nie powtórzyć – sondażownie poprawiły swoją metodologię, przewaga Bidena była znacznie wyższa (i stabilniejsza) a jego kampania inwestowała w stanach, które przegrała Clinton. Przed wyborami Demokraci byli faworytami zarówno w wyścigu do Białego Domu, jak i w Izbie Reprezentantów (gdzie spodziewano się zwiększenia ich przewagi) i Senatu.

Okazało się jednak, że znów sondaże nie dawały dobrego obrazu rzeczywistej sytuacji. Biden wygra prezydenturę – ale nie z przewagą 8-9 punktów procentowych, a 4-5, co oznaczać będzie mniej niż jeden punkt procentowy w stanie decydującym o 270 głosie elektorskim (czyli większości). Demokraci utrzymają większość w Izbie, ale stracą część mandatów (w większości zdobytych w 2018 roku). Ponadto na ten moment Republikanie mają 50 mandatów w Senacie, a Demokraci zwiększyli swój stan posiadania o zaledwie jeden, do 48. O pozostałe dwa mandaty (i w efekcie o kontrolę w Senacie, gdzie wiceprezydent ma prawo głosu w przypadku remisu) walka toczyć się będzie w drugiej turze w Georgii, 5 stycznia. Sondaże źle oceniły poparcie Trumpa wśród Latynosów, kluczowe chociażby w Teksasie i na Florydzie, oraz wśród białych wyborców bez wyższego wykształcenia, decydujących m.in. w Iowa czy Ohio. Te stany obecny prezydent wygrał ze stosunkowo komfortową przewagą, choć sondaże wskazywały na remis.

Co z reformami?

Choć Joe Biden, który o nominację w wyborach prezydenckich ubiegał się już w 1988 i 2008 roku, reprezentuje umiarkowane skrzydło Partii Demokratycznej, to do wyborów przystępował ze stosunkowo odważnym programem. Obiecywał m.in. podwyżkę federalnej płacy minimalnej z 7,25$ do 15$ za godzinę, podwyżkę podatków dla firm i obywateli zarabiających powyżej 400 tysięcy dolarów rocznie,  rozszerzenie dostępności państwowego ubezpieczenia zdrowotnego czy wart 2 biliony dolarów program zielonych inwestycji, chociażby w energetyce czy infrastrukturze. Demokraci liczyli też na dołączenie do USA stolicy kraju i Portoryko jako pełnoprawnych stanów oraz (mniej realistycznie) na powiększenie Sądu Najwyższego, gdzie obecnie konserwatyści mają większość 6-3.

Te plany będą musiały być znacząco ograniczone, by przejść przez Senat, w którym najlepszym scenariuszem dla Demokratów jest obecnie remis (z Demokratycznymi władzami, jako że wiceprezydentka Kamala Harris byłaby decydująca). Niezależnie od wyników z Georgii, bardzo silną pozycję w Senacie będą mieli stosunkowo konserwatywni Demokraci, jak Kyrsten Sinema z Arizony czy Joe Manchin z Zachodniej Wirginii, oraz umiarkowani Republikanie, jak Susan Collins z Maine (która według prawie wszystkich sondaży miała w tym roku przegrać wybory) czy Lisa Murkowski z Alaski. Nie są to politycy, którzy poprą daleko idące lewicowe programy. Biden, by móc choćby w części zrealizować swój program, będzie musiał korzystać ze swojej pozycji zbudowanej w Senacie w latach 1973-2009 jako senator z Delaware, a następnie jako wiceprezydent odpowiedzialny za negocjacje z Kongresem przy wprowadzaniu obietnic Baracka Obamy.

Kto będzie je wprowadzał?

Słabszy od oczekiwanego wynik Demokratów w Senacie ogranicza też pole manewru Bidena w ustalaniu składu swojej administracji. Przed wyborami, według mediów, zainteresowanie stanowiskami wyrażali znani z lewicowych poglądów senatorowie Bernie Sanders (na pozycji sekretarza pracy) i Elizabeth Warren (sekretarz skarbu). Obecnie mało realne wydaje się, by mogli oni uzyskać większość w Senacie potrzebną do zaakceptowania na te pozycje. Ale nawet gdyby to było możliwe, jest jeszcze jeden problem – oboje pochodzą ze stanów, gdzie gubernatorami są Republikanie, a to właśnie oni decydowaliby o tymczasowym zastępstwie w Senacie na powstałe wakaty.

Główną kandydatką do Departamentu Skarbu jest Lael Brainard, obecnie zasiadająca w Radzie Gubernatorów Rezerwy Federalnej. W latach 2009-13 była ona zastępczynią sekretarza skarbu, odpowiedzialną za sprawy międzynarodowe. Wśród osób również rozważanych na to stanowisko znajduje się Janet Yellen, była prezeska Fedu. Pozycję Sekretarza Stanu prawdopodobnie obejmie Susan Rice, która była również rozważana jako kandydatka na wiceprezydentkę, a w przeszłości była doradczynią Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego. Możliwe jednak, że stanowisko to trafi do senatora Chrisa Coonsa, bliskiego współpracownika Bidena, którego zastąpił w Senacie jako przedstawiciel Delaware. Faworytem do objęcia stanowiska prokuratora generalnego jest senator Doug Jones, który przegrał wybory w bardzo konserwatywnej Alabamie, gdzie mandat zdobył w specjalnych wyborach w 2017 roku, przeciwko kandydatowi oskarżanemu o przestępstwa seksualne wobec nieletnich.

Ostatnim kandydatem, który pokonał urzędującego prezydenta, był Bill Clinton w 1992 roku. On jednak przez pierwsze dwa lata miał po swojej stronie Kongres. Joe Biden prawdopodobnie będzie musiał radzić sobie z wrogą większością w Senacie. W połączeniu z sytuacją gospodarczą i trwającą pandemią oznacza to spore wyzwania na początku prezydentury. Będzie potrzebował wielu negocjacji zarówno przy obsadzie swojego gabinetu, jak i przy wdrażaniu pakietów stymulacyjnych gospodarki czy programu walki z koronawirusem. Raczej nie tak sobie wyobrażał swoją prezydenturę 46-letni senator startujący w prawyborach w 1988 roku. Ale czy może być ktoś bardziej przygotowany do trudów tego stanowiska niż osoba przygotowująca się do niego od 32 lat?

Maciej Skrzynecki

Be the first to comment on "TRYUMF BIDENA – CZERWONA KARTKA DLA TRUMPA"

Leave a Reply

%d bloggers like this:
Visit Us On FacebookCheck Our Feed