Tarcza antykryzysowa Bidena – tym razem jest inaczej

11 marca Joe Biden podpisał pakiet ustaw antykryzysowych o wartości 1,9 biliona dolarów po tygodniach nieustannych debat w Kongresie i rok po ogłoszeniu pandemii przez Światową Organizację Zdrowia. W ten sposób udało się Bidenowi spełnić jedną z głównych obietnic wyborczych w niecałe 50 dni po objęciu urzędu prezydenta.

Biden, powołując się na ekonomistów, którzy jasno stanowią, że pandemia to wydarzenie bez precedensu w historii i wymaga powzięcia wyjątkowych środków, powtarzał wielokrotnie, że w odpowiedzi na nią większe ryzyko pociąga za sobą zrobienie zbyt mało niż zbyt dużo – co widać w skali jego antykryzysowego planu. Jest to najszerzej zakrojona tego rodzaju pomoc finansowa w USA przynajmniej od kadencji Lyndona Johnsona – jej koszt ma bowiem wynieść ok. 1,9 bln dolarów, czyli 9% PKB z 2020 roku. Dla porównania – plan naprawczy Obamy w 2009 roku wyniósł około 5,5% PKB z 2008.

Jednak, o ile dzisiejsi polityczni decydenci z pewnością mają zagwarantowane miejsce w historii gospodarczej, nie mogą mieć oni pewności, czy przejdą do niej jako bohaterowie. Na tę niepewność składają się przede wszystkim trzy czynniki, które charakteryzują ten eksperyment ekonomiczny. Mamy bowiem do czynienia z niespotykanymi od czasów wojny poziomami bodźców fiskalnych, dużo bardziej tolerancyjnym podejściem FEDu do przekroczeń celu inflacyjnego oraz ogromnymi stłumionymi oszczędnościami, co do których trudno przewidzieć, jak i kiedy się zrealizują. Obawy budzi przegrzanie gospodarki.

Fala, która uniesie wszystkie łodzie?

American Rescue Plan składa się z szeregu instrumentów pomocowych. Poza wydatkami strategicznymi na usługi publiczne (na infrastrukturę, zieloną transformację czy subwencje dla szkół), program obejmuje hojne wydatki socjalne. Składają się na nie przede wszystkim bezpośrednie transfery pieniężne w postaci jednorazowych czeków w kwocie 1400 dolarów na osobę dla ponad 280 mln Amerykanów, dodatkowe świadczenia dla bezrobotnych wynoszące 300 dolarów tygodniowo oraz wysokie ulgi podatkowe dla rodzin z dziećmi. Po raz pierwszy rodziny bez dochodów podlegających opodatkowaniu będą mogły ubiegać się o pełną kwotę zasiłku na dzieci. Ponadto, anty-covidowy pakiet ma przyspieszyć proces szczepień poprzez zwiększone fundusze na dystrybucję szczepionek, aby Ameryka jeszcze szybciej mogła się uporać z pandemią i skupić się na odbudowie gospodarki.


W niektórych częściach plan nie okazał się tak hojny, jak Biden początkowo zakładał. Najważniejszym zapisem ustawy, który został odrzucony w Senacie, było zwiększenie federalnej płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę. Mimo to program i tak okazał się bardzo progresywny i zaskoczył wielu obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej. Wielu komentatorów podkreśla, że widać w nim wyraźnie wpływ Berniego Sandersa, który niejako wymusił na Demokratach skręt w lewo.

Według szacunków Centrum Badań nad Ubóstwem i Polityką Społeczną na Uniwersytecie Columbia pakiet ten zmniejszy liczbę Amerykanów żyjących w 2021 r. poniżej minimum socjalnego aż o jedną trzecią – czyli o 11 mln osób. W 2019 roku samych dzieci żyjących poniżej granicy ubóstwa było w USA blisko 10,5 mln – dzięki transferom liczba ta ma zmniejszyć się o połowę.
Z kolei według Tax Policy Center, 20% najbiedniejszych Amerykanów odnotuje 20-procentowy wzrost dochodów po opodatkowaniu, a dochody drugiego kwintyla podatników wzrosną o prawie 10%. To dość duży kontrast w porównaniu z polityką obniżania podatków przez Republikanów podczas uchwalania budżetu w 2017 roku, kiedy to do 20% najlepiej zarabiających trafiło 65% korzyści z tychże cięć podatków. Mimo, że według szacunków koszt budżetowy cięć podatkowych dla najbogatszych, które przeforsował Trump, wyniósł pomiędzy 1,8 a 2,3 bln dol., obniżka ta nie spotkała się z krytyką fiskalnych konserwatystów czy antyinflacyjnych jastrzębi. Wyjaśnienie jest dość proste – zaoszczędzone pieniądze nie trafiają na konsumpcję, a na rynki finansowe, nie rodząc w ten sposób presji inflacyjnej, a stwarzając zachęty do dalszego pomnażania swojego majątku i czerpania zysków kapitałowych.

Starego Joego już z nami nie ma

Ciężko nie odnieść obecnej sytuacji polityczno-gospodarczej USA do tej, jaka miała miejsce w 2009 r. Również wtedy Demokraci dzierżyli pełnię władzy i mierzyli się z wyzwaniem kryzysu gospodarczego. Wtedy to Obama uznał, że tak ambitny plan mający pobudzić gospodarkę wymaga poparcia obu partii. Finalnie, oryginalny plan Obamy został zmniejszony o ponad jedną trzecią, czyli około 100 mln dolarów. Mimo to uzyskał on bardzo nikłe poparcie opozycyjnych senatorów i reprezentantów Republikanów w Izbie. Ostatecznie, jak dziś się ocenia, pakiet ten był zdecydowanie niewystarczający – nie wpłynął on znacząco na zatrudnienie ani wzrost PKB – za co Demokraci musieli zapłacić polityczną cenę w postaci utraty większości w Izbie Reprezentantów, co uniemożliwiło im przeforsowanie kolejnych obiecanych ustaw.

Zdaje się, że Joe Biden nie chciał popełniać drugi raz tych samych błędów z czasów, kiedy był wiceprezydentem. Współpraca z oponentami nie zaowocowała żadnymi oczekiwanymi przez nich zmianami. De facto jedyne ustępstwa wprowadzono przez wpływ bardziej wolnorynkowych Demokratów. Ostatecznie żaden Republikanin w Izbie Reprezentantów ani w Senacie nie poparł tego pakietu, mimo że – jak pokazywały ostatnie sondaże – większość republikańskich wyborców przynajmniej częściowo popiera ten program.

Trochę przegrzania nie zaszkodzi

Republikanie zostali postawieni w dość trudnej politycznie sytuacji. Wobec tak oczekiwanego przez Amerykanów ze wszystkich stron politycznych planu adresującego skutki kryzysu, pozostało im atakować ten program głównie z pozycji ideologicznych, czy skupiać się na pobocznych tematach. Mówienie o nim w kategoriach ”zbyt hojnego” mogłoby się okazać politycznym samobójem – szczególnie w obliczu wyborów uzupełniających do Senatu w 2022 roku. Republikanom pozostaje liczyć więc na to, że plan znacznie przewyższa potrzeby amerykańskiej gospodarki i przewidywania mówiące o „przegrzaniu” gospodarki, czyli zbyt dużej presji inflacyjnej, okażą się trafne. Może się tak stać zdaniem tych samych ekonomistów, którzy krytykowali program Obamy jako niewystarczający, a którzy dziś mówią, że plan Bidena niebezpiecznie wychyla się w drugą stronę i może być tragiczny w skutkach. Olivier Blanchard, były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, stwierdził, że nie będziemy mieć do czynienia z „przegrzaniem gospodarki”, ale jej podpaleniem.

Główny spór dotyczy tego, czy Amerykanie zrealizują swój odłożony popyt, wzmocniony dodatkowo dzięki transferom, od razu, gdy tylko gospodarka się całkowicie otworzy, czy rozłożą go w czasie. Pierwszy scenariusz mógłby doprowadzić do znacznej inflacji, jednak – z drugiej strony, jak argumentuje Paul Krugman – w obliczu nadal niepewnych czasów, Amerykanie z pewnością rozłożą swoje wydatki w czasie i o przegrzaniu gospodarki nie może być mowy. Optymizm budzą również zrewidowane przewidywania odnośnie do wzrostu gospodarczego, które dla roku 2022 są wyższe niż były przed pandemią.

Ponadto, w ramach nowego reżimu „średniego celu inflacyjnego”, przyjętego w zeszłym roku przez FED, wzrost inflacji powyżej celu 2% byłby czymś oczekiwanym, aby nadrobić niedobory z przeszłości. Jest to szczególnie pożądane, ponieważ przez większą część ostatniej dekady problemem światowej gospodarki była zbyt mała, a nie zbyt wysoka inflacja. Nawet jeśli gospodarka w końcu się przegrzeje, to, jak przekonuje Jerome Powell, prezes FED, będzie to jedynie tymczasowe.

Progresywna zmiana

Plan Bidena ma być przede wszystkim finansowany długiem, jako że nadal jego oprocentowanie znajduje się na historycznie niskim poziomie. W wyniku wdrożenia planu, wzrost deficytu w tym roku ma wynieść o jedną trzecią więcej w porównaniu z wcześniejszymi kalkulacjami. Jednak już wiadomo, że w kolejnych latach można się spodziewać podwyżek podatków dla finansowania kolejnych wydatków budżetowych.
Dla administracji Bidena planowane zmiany w systemie podatkowym są okazją nie tylko do sfinansowania kluczowych inicjatyw, takich jak infrastruktura, klimat i walka z ubóstwem, ale także do zaadresowania tego, co Demokraci nazywają nierównościami w samym systemie podatkowym.

Chodzi tu między innymi o efektywną stopę opodatkowania kapitału, która jest niższa niż opodatkowanie pracy. Nowy system podatkowy miałby niejako odwrócić działania poczynione w tym aspekcie przez Trumpa. W efekcie ma być on bardziej progresywny i zdecydowanie bardziej obciążający najbogatszych, przez co wzmocni się jego rola redystrybucyjna. Byłaby to pierwsza poważna podwyżka podatków od 1993 r. zarówno w stawce podatku od osób prawnych, jak i w stawkach podatkowych od osób fizycznych.
Ta progresywna zmiana przetestuje nie tylko zdolność Bidena do przekonania Republikanów, których głosy mogą okazać się konieczne dla tak radykalnych zmian, lecz również zdolność samych Demokratów do pozostania zjednoczonymi.

Nowa ekonomia

Jak podkreślają najważniejsze instytucje międzynarodowe, dziś przyzwolenie na wysokie wydatki publiczne jest bardzo silne. Wygląda na to, że w przeciwieństwie do kryzysu finansowego lat 2008-2009, pandemia COVID-19 (wraz z narastającym kryzysem klimatycznym) zrewidowała trwający od dekad ekonomiczny neoliberalny konsensus. Tak, jak Wielki Kryzys rozpoczął rozwój państw opiekuńczych wzorem New Deal Roosvelta, tak, jak kryzys naftowy dał pierwszeństwo podejściu monetarystycznemu promującemu państwo minimum, tak samo pandemia może dać początek odważnego wdrażania wizji państwa jako aktywnego gracza na rynku, a ogromna stymulacja fiskalna stanie się normalną odpowiedzią na recesje. Cytując wymowny tytuł artykułu głównej ekonomistki Banku Światowego, Carmen Reinhart, tym razem naprawdę jest inaczej.

Paula Masternak

Be the first to comment on "Tarcza antykryzysowa Bidena – tym razem jest inaczej"

Leave a Reply

%d bloggers like this:
Visit Us On FacebookCheck Our Feed